Na naszym rynku księgarskim panuje niestety posucha w dziedzinie dobrych książek o feng shui napisanych przez polskich autorów. Dlatego z ciekawością sięgnęłam po książkę Marty Kaniewskiej „Feng shui dla biznesu” (ISBN 978-83-944690-0-9). Książka ta ma w zamyśle wprowadzenie osób nie mających pojęcia o feng shui – w temat oceny środowiska pracy i zamieszkania. Autorka przedstawiła tu proste sposoby nowego spojrzenia na otoczenie, spojrzenia przez pryzmat energii qi i jej wykorzystania. Moim zdaniem cel ten został osiągnięty; książkę czyta się przyjemnie, lekko i jednym tchem. Rzeczywiście znalazły się tu metody proste, który każdy laik może natychmiast zastosować. Książka jest ładnie wydana, zawiera sporo ilustracji ułatwiających zrozumienie zaleceń i zasad. Tak więc z całym przekonaniem poleciłabym tę książkę zainteresowanym osobom. Podoba mi się w tej książce, że jest pisana w bezpośredni sposób, nie ma tu nadmiaru skomplikowanych pojęć a wszystko jest zrozumiałe i interesująco podane. Może jedynym moim zastrzeżeniem jest stosowanie – w mojej opinii zupełnie niepotrzebnie – angielskich zwrotów typu „dragon”, „life gua”, „table mountain” czy „peeping Tom sha”. Mamy przecież polskie określenia, jak smok, gua osobiste (lub gua życia, trygram osobisty), góra stołowa (forma ochronna uzupełniająca układ fotela, jak stolik przed wygodną kanapą) i wreszcie „podglądające sha”. Oczywiście nie twierdzę tutaj że te moje tłumaczenia wymyślone na poczekaniu są idealne, ale można to doszlifować :o) Pewne chińskie słowa związane z feng shui wrosły już w popularny język, więc słowa takie jak qi, sheng qi czy sha qi są usprawiedliwione, zresztą są też w książce wyjaśnione. Używanie do tego jeszcze angielskich słów jest już nadmiarem szczęścia.
Bardzo ciekawie omówione są formy terenu, ocena dróg, rzek i gór. Założeniem książki jest pokazanie czytelnikom, że w klasycznym feng shui forma jest najważniejsza. To jest słuszne i bardzo potrzebne przesunięcie akcentu z detali i przedmiotów na to co naprawdę w feng shui jest istotne. Jasne, że ze względu na pojemność książki, nie jest możliwe przedstawienie tematu dokładniej, ale moim zdaniem autorka wykonała swoje zadanie znakomicie w ramach tych możliwości.
Są też w książce ciekawe nawiązania do remediów. Z ogromna częścią wniosków Pani Kaniewskiej się zgadzam, może z wyjątkiem opinii o dźwiękach i kolorach. Dźwięki są bardzo ciekawą formą pracy z qi. Autorka wspominając o dzwonkach wietrznych i zegarach bijących uważa, że „tego typu zastosowanie przedmiotów nie ma znaczenia i nie wpływa na zmianę qi” (cytat z książki, strona 47). Ja mam inne zdanie, ponieważ dźwięk jest falą i jest zjawiskiem fizycznym, tak więc moim zdaniem można go zaliczyć do działania otoczenia na nas, podobnie jak wiatru, światła czy wody. Nie na darmo w dawnych czasach bito w dzwony gdy w mieście pojawiła się zaraza i wiele rytuałów oczyszczania przestrzeni lub leczenia chorych polega na użyciu gongów czy mis tybetańskich. Rzecz jasna nie musi to być konkretnie dzwonek wietrzny z Chin. Tu chodzi o dźwięk. Zresztą odniesienia do dźwięku i jego powiązania z qi, można znaleźć w słynnej Księdze Pochówków (uważanej za biblię feng shui). Zgadzam się jednak z autorką, że zazwyczaj ludzie przywiązują ogromną wagę do wyglądu dzwonka i traktuje się go trochę w magiczny sposób, wierząc że rozwiąże wszystkie problemy. Wszystkich problemów co prawda nie rozwiąże, ale „poruszy” z pewnością żywioł Ziemi i Metalu, co może mieć znaczenie w strefach z dużą koncentracją żywiołu Ziemi mogącego przyciągać choroby. I tu lepszy jest może zegar ze względu na stałe działanie (dzwonek musi być dotknięty ręką lub powiewem wiatru aby wydał dźwięk).
Kwestię kolorów traktuję podobnie jak autorka – również uważam, że jest to słabe i przeceniane działanie. Tak, kolory są bardzo słabym „remedium”. Ale…kolor jest zjawiskiem fizycznym – jest to odbicie światła, pewnych jego częstotliwości. Może więc wpływać na człowieka i na jego percepcję przestrzeni. Czyli wpływ otoczenia. Jeśli chodzi o Ba Zi (Cztery Filary Przeznaczenia), to bardzo często ludzie gustują w kolorach, które wyrażają brakujące albo przeciwnie – dominujące – żywioły w ich wykresach. W wykresie osobistym człowieka można w pewnym zakresie pracować z żywiołami. Głównie poprzez styl życia, emocje, pożywienie, ćwiczenia ale też otoczenie. Dla jednych bardzo dobre będzie zamieszkanie w górach i otaczanie się ciepłymi kolorami podczas gdy dla innych przeciwnie – wskazane jest morze w chłodniejszym kraju i więcej chłodnych kolorów. Tak więc ja mam nieco inne podejście – dopuszczam bowiem możliwość działania kolorów na człowieka w pokoju czy w biurze na poziomie żywiołów, nie tylko w znaczeniu jasnych i ciemnych kolorów czyli yin i yang. To prawda, że jest to słabe działanie ale jednak w swojej wieloletniej praktyce widzę, że daje to ciekawe efekty i zaliczyłabym to do dziedziny feng shui.
Jeszcze jednym ciekawym zagadnieniem jest tabu związane z kuchenką znajdującą się naprzeciw zlewozmywaka i kuchenką jako „wyspa” w kuchni. Tu nie zgadzam się z autorką, ponieważ sam fakt bycia naprzeciwko – moim zdaniem nic nie znaczy. Uważam, że jest to przeniesienie sytuacji w starożytnym domu chińskim na nasz grunt. Gdy nie było zapałek, palono ogień często przez całą dobę i takie palenisko było chronione. Obecność jakiegoś wiadra z wodą w pobliżu stanowiła wtedy zagrożenie. Dzisiaj nie mamy takich problemów. Klasyka chińska (Klasyka Lazurowej Sakwy) ponadto głosi, że Ogień i Woda nie atakują się nawzajem. Oczywiście są one w kontrolującym układzie (Woda kontroluje Ogień), ale kontrola we właściwej proporcji może przynieść wspaniałe rezultaty. Przykładem może być silnik parowy. Przykładem innej kontroli (Metal kontrolujący Drzewo) może być przycinanie krzaczka dla jego zdrowia, aby nie „zdziczał”. Tak więc moim zdaniem fakt że kuchenka znajduje się naprzeciwko zlewozmywaka, nie ma znaczenia. Tym bardziej, że przez większość dnia są to tylko zwykłe metalowe meble, bo ogień na kuchence jest tylko gdy na niej gotujemy a woda w zlewozmywaku tylko wtedy gdy coś tam myjemy. Dalej, mam też inne zdanie na temat kuchenki stanowiącej tak zwaną „wyspę”. Nie widzę tu żadnej szkodliwości poza tym, że z patelni może pryskać tłuszcz naokoło. A nawet taka kuchenka może być nawiązaniem do dawnych czasów gdy ludzie skupiali się wokół ognia. Nie traktowałabym więc tego jako coś złego w kategoriach feng shui.
Ciekawe jest też podejście autorki do Ba Zhai (Ośmiu Domów). W książce możemy przeczytać, że gdy zlokalizujemy w domu na przykład sektor Yan Nian odpowiadający między innymi za dobre relacje międzyludzkie, i w tym sektorze mamy schody, to mogą nam grozić problemy w tych kontaktach (strona 112). Z kolei gdy w sektorze Sheng Qi mamy kuchnię – możemy mieć problemy ze zgromadzeniem pieniędzy (strona 118). Być może to wynika z różnic podejścia szkół feng shui z których się wywodzimy; ja bardziej skupiam się na Wędrującej Gwieździe a Ba Zhai traktuję pomocniczo i nie przypisuję takich znaczeń sektorom. Ale w żadnym wypadku nie zamierzam tu krytykować podejścia autorki. Obawiałabym się jedynie, czy podział na sektory „relacji” (Yan Nian), „szczęścia i sukcesu” (Sheng Qi), „zdrowia” (Tian Yi) i tak dalej – nie spowoduje, że Ba Zhai stanie się takim drugim wydaniem „8 Sytuacji Życiowych” z sektorami dzieci, bogactwa, kariery, związków itd.
Niemniej książka jest bardzo dobrze napisana, zawiera sporo przydatnych informacji i szczerze ją polecam osobom chcącym zapoznać się z tematem klasycznego feng shui.