Było, owszem, spotkanie z małpami, ale o tym za chwilę…Po cudownym i pełnym wrażeń dniu w Kuala Lumpur, udaliśmy się w kierunku niesamowitych grot Batu – miejsca kultu hinduizmu. Przepiękne miejsce, z klimatem. Aby zobaczyć prawdziwe skarby sztuki, trzeba w upale pokonać 272 stopnie. Po drodze należy uważać na wszędobylskie małpy próbujące okradać pielgrzymów z torebek i okularów…
Przed wejściem stoi na straży największy na świecie posąg Murugana – bardzo ważnego bóstwa w religii hindu. Wnętrze groty jest wypełnione ołtarzami i kapliczkami, przepięknie zdobionymi, wprost bajecznymi. I pośród tych wszystkich złoconych i pięknie wyrzeźbionych świętych postaci – swobodnie hasają sobie małpy i stada gołębi.
Z góry, zza pleców Murugana, roztacza się widok na okolicę…
Z boku schodów znajduje się wąskie przejście i następna grota zwana Ciemną Grotą. Tam odkryto niezwykłe gatunki owadów, niespotykane nigdzie indziej na świecie.
Między innymi słynny pająk – najrzadszy na świecie (z mojego punktu widzenia, to nawet dobrze!) – ja ograniczyłam się do obejrzenia egzemplarza tegoż w słoiczku…
Kolejnym miejscem, które nam pokazano, była największa na świecie woliera z ptakami. Przede wszystkim można tu obejrzeć z bliska dzioborożca – żyjącego właśnie w Malezji. Do zwierząt można tu podejść całkiem blisko, ptaki pięknie pozują i nie boją się człowieka. Poniżej bohater – dzioborożec.
Przyjemne chwile w cienistych alejkach ….
Potrafisz tak? :o)
Można też spotkać pawicę z pawiątkiem…
oraz medytującą żabę…
Po tym wspaniałym spacerze, udaliśmy się nad morze, gdzie wybrano dla nas przepiękny hotel Cheratingbeach, należący do ekskluzywnej sieci Clubmed. Ten ośrodek, między dżunglą a morzem, to prawdziwa perełka. Jedno z najpiękniejszych miejsc wypoczynkowych, jakie widzieliśmy. Na ogromnym obszarze rozmieszczone są budynki i strefy zen, poukrywane między wspaniałą i bujną roślinnością. Piękny malajski styl architektury i wspaniałe feng shui. Tak wygląda witające nas wejście głowne:
Przy recepcji takie widoki…
A pokoje rozmieszczone są w bungalowach ukrytych pośród drzew i pięknych krzewów:
Cały teren jest pięknie zadbany. Roślinność jest artystycznie zaaranżowana; a mnie urzekła palma wachlarzowata:
I w tej pięknie przystrzyżonej trawie, na chodnikach, na plaży, dosłownie wszędzie – grasują warany – małe chuligany.
W Malezji zastępują najwyraźniej nasze swojskie dziki – potrafią tak samo dokładnie zryć trawnik…i biedny ogrodnik codziennie musi zagrabiać zniszczenia…
Powyżej widać skutki przejścia jednego (jednego!) warana…
Taka ciekawostka, przypominająca, że przebywamy przecież w rejonie zagrożonym tsunami…
Na terenie ośrodka, grasują również małpy. Prawdziwy małpi gang, który włamuje się do pokojów i kradnie co tylko da się wynieść przez okno…Torebkę trzeba trzymać mocno, podobnie jak okulary. Chwila nieuwagi – i możesz stracić swoje dobra :o) Podczas naszego pobytu (3 dni) małpy okradły parę pokojów! Na szczęście nie nasz, ponieważ pilnowaliśmy zamykania okien i drzwi…
Poniżej małpi gang dokonujący właśnie włamania…Film z tego wydarzenia umieściłam na Youtube :o)
Część obszaru stanowi tak zwana strefa ciszy – zen. Nie mają tam wstępu dzieci a rozmowy prowadzone są przyciszonym głosem. Tam rzeczywiście można wypocząć, wsłuchując się jedynie w szelest drzew, śpiew ptaków i szum morza. Sąsiadująca z obiektem prawdziwa dżungla jest całkiem głośna, ale ten głos przyrody koi nerwy. W dzień i w nocy słychać cykady i jeszcze jakieś inne nieokreślone piski, skrzypienie, stuki, wysokie tony. Można to podsumować że dżungla po prostu piszczy. Tak, to jest dobre słowo. Dżungla hałasuje i właśnie piszczy…
Ale w strefie zen jest cicho. Jest ona daleko od wszystkiego. Na tyle daleko, że trzeba dojechać kolejką :o)
Natomiast gdy już się dojedzie ogarnia nas cisza i piękno w czystej, naturalnej postaci…
Warto tu dojechać (i my dojeżdżaliśmy codziennie) nie tylko dla tej ciszy, ale też dla pięknej bezludnej plaży…
Oczywiście na terenie całego ośrodka obowiązuje opcja allinclusive, więc co tylko chcesz, kiedy chcesz…Można usiąść z drinkiem na plaży i podziwiać takie widoki…
Główny hotel też jest piękny. Ma przyjemny basen, pięknie oświetlony wieczorami:
Ma też piękne, nastrojowo zaprojektowane wnętrza:
Dobrze zaopatrzony bar…
I wielką salę restauracyjną stanowiącą jeden olbrzymi bufet z setką potraw do wyboru…
Są tu też artystyczne animacje…
I dyskoteka, z występującym gościnnie gwiazdorem pop. Ponoć jakaś znana persona, ale nie wnikałam :o)
Na niegrzecznych obywateli, wieczorami, przy stacji kolejki czaiło się czasem ZUO :o)
Ciekawą atrakcją w pobliżu jest szpitalik dla żółwi morskich. Oni to tu nazywają sanktuarium i rzeczywiście przy wejściu trzeba zdjąć obuwie. W tym obiekcie leczy się żółwie chore, zranione, złapane przypadkiem w sieci czy zaplątane w plastikowe odpady.
Mieliśmy więc okazję poznać bliżej te sympatyczne zwierzęta. W Cheratingbeach mogłabym zostać o wiele dłużej, ale niestety trzeba było wracać….W Kuala Lumpur przed wylotem czekała bowiem jeszcze jedna atrakcja :o)
Kolacja w obrotowej restauracji na szczycie wieży telewizyjnej Menara Kuala Lumpur!
Do wnętrza prowadzi przepięknie zdobione wejście:
Z takim sufitem – jak kalejdoskop!
Jest jedno „ale”: nie wolno wnosić dronów! :o)
Po wjechaniu na górę, można podziwiać panoramę miasta i w tym celu wystarczy po prostu siedzieć przy stole i delektować się pysznościami – widoki za oknem same się przesuwają :o)
I na zakończenie takie luksusy…nie sposób opisać smaków, aromatów…to wszystko było tak zaskakujące, niesamowite, przepyszne. Do tego wspaniałe wina…Jednym słowem bajka!
Absolutnie polecamy tę wieżę :o)
Na razie żegnamy piękne i dostojne Kuala Lumpur, ale z pewnością tu wrócimy, obiecuję!
Wspaniały kraj, życzliwi i uśmiechnięci ludzie, piękna przyroda…czegóż chcieć więcej?
Dlatego #kochampodroze