Czy jest gdzieś miejsce zimowych wakacji, nie zadeptane przez turystów i nie wypełnione po brzegi nieznośnym hałasem? Jest. W Folgarii – małym miasteczku we włoskich Dolomitach. W tym roku nie chciało nam się planować, rezerwować i załatwiać, więc powierzyliśmy nasze zimowe krótkie wakacje Itace. Dawno nie byliśmy w rejonach narciarskich, bo bardziej nas nęcą klimaty słoneczne i dalekie. Ale dla odmiany postanowiliśmy przypomnieć sobie kwestie śniegu i nart.
Różne są opinie o Itace (takie biuro podróży :o) ale my dotąd zawsze byliśmy zadowoleni. Również i teraz, sprawnie, szybko zapakowano nas do samolotu (transport nart w cenie biletu) i polecieliśmy w owe Dolomity. W sumie te tereny dość dobrze już znamy ponieważ parę razy zawitaliśmy tu i tam z nartami pod pachą. Ale ponieważ pamiętaliśmy te kilkanaście godzin samochodowych podróży, tym razem z lenistwa pierwszy raz polecieliśmy samolotem. Wylądowaliśmy w Weronie i dalej dowieziono nas busem. Hotel okazał się znakomity, ze wspaniałym jedzeniem i z obsługą rozpieszczającą nas na każdym kroku. W pokojach co prawda projektanci trochę przesadzili z lampami; chyba z godzinę bawiliśmy się odkrywając poszczególne kompozycje oświetlenia :o) ale absolutnie urzekł nas wewnętrzny basen. Nieco większy od średniej wanny ale za to połączony z częścią zewnętrzną, gdzie można było pławić się w ciepłej wodzie z głową w śnieżnej zawiei. Dosłownie. I to było to. To był główny punkt mojego programu w czasie gdy szanowny małżonek rozjeżdżał sztruksowe zbocza góry.
A oto ów hotel w całości:
Wejście jest bardzo sympatyczne:
W hotelu znajdują się też sejfy, gdzie można przechować swoje precjoza i walutę :o)
Dobra, żartowałam, to jest fototapeta :o) Sejfy są w pokojach i są na tyle pojemne, że zmieści się w nich średni laptop.
A taki mieliśmy widok z okna:
Hotel ten reklamuje się jako przyjazny dzieciom, ale tym razem dzieci nie było. Za to była cisza, spokój i pusty basen (przepraszam rodziców z małymi dziećmi :o)
Grupa polska liczyła 6 osób i trafiliśmy na zacne towarzystwo. Zresztą zazwyczaj mamy szczęście i trafiamy w podróży na ciekawe i sympatyczne osoby. Tak więc tym razem siedzieliśmy przy jednym stole ze znanym fizykiem, jego żoną – matematyczką ale zakochaną w porcelanie, z panią z kontroli lotów (wreszcie znaleźliśmy odpowiedzi na wiele nurtujących nas pytań i potem na lotnisku pani poprowadziła nas na skróty) i jej przemiłą i rezolutną córeczką. Tymczasem przy sąsiednim stole siedziała włoska rodzina, pośród której znalazł się piosenkarz, który występował na festiwalu San Remo i nawet zdobył jakąś tam nagrodę i nagrywa własne płyty :o) Nudy więc nie było :o)
Jedzenie w hotelu nieziemsko dobre, są tu bardzo obfite bufety. W SPA można zamówić sobie zabiegi, a na powitanie w każdym pokoju czekają próbki luksusowych kosmetyków….
Jeśli szukacie łagodnych górek to tutaj jest spory wybór różnych tras oraz niezliczona ilość szkółek narciarskich dla dzieci, w tym też polskie! Prawda, że pięknie?
Wieczorami można pospacerować spokojnie, bez strachu że nas stratuje jakiś dziki tłum. Jest kilka knajpek (ale uwaga: w porze uznawanej przez nas za obiadową czynna jest tylko lodziarnia i piwiarnia :o) Jest tu też rekordowa ilość sklepów mięsnych, poważnie, prawie za każdym rogiem ulicy! No i oczywiście słodycze i słynne makaroniki – koniecznie wpadnijcie do Johna!
U konkurencji natomiast takie rzeczy:
I jeszcze potem w hotelu:
Gdy już nie będziecie mogli patrzeć na słodycze – zawsze można pospacerować. Miasteczko jest przytulne i pięknie położone.
Okoliczna ludność posiada niezwykłą fantazję…można tu spotkać kamienne choinki:
I te choinki mają poczucie humoru!
Są tu też niespotykane w innych miejscach – sześcienne bałwany :o)
Czasem można spotkać wilka…
Czasem trzeba trochę uważać na nisko latające Mikołaje…(my byliśmy na początku lutego ale jak widać – problem wciąż jeszcze był aktualny…)
Czasem też gospodarzom coś nie wychodzi….no prawie dobrze!
Czasem jakiegoś pechowca spychacz zasypie śniegiem…
Ale najwidoczniej są to szczerzy i dobrzy ludzie, bo lubią małe sarenki :o)
Jak widzisz, miasteczko jest nieduże ale bardzo malownicze. Jest rozciągnięte wzdłuż jednej długiej ulicy. Ceny jak na włoskie warunki, nie są złe. Pogoda nam akurat dopisała, ale trzeba przyznać, że śnieg spadł dopiero po naszym przyjeździe. Gdy dojeżdżaliśmy busem do Folgarii, w niektórych miejscach leżały nędzne plamy śniegu, ale już w nocy zaczęła się prawdziwa śnieżyca. Gospodarze jednak mają szybki refleks i wszystko za chwilę jest przejezdne i dostępne. Wszędzie jest blisko, więc jak zobaczycie taką chmurę jak poniżej (zwiastującą nadchodzącą gęstą zamieć) to spokojnie zdążycie zbiec do hotelu :o)
Jednym słowem szczerze polecam, zarówno tę ofertę Itaki, jak i samo miejsce oraz ten konkretny hotel. Jeśli ktoś chce być w kontakcie ze światem – wifi działa bardzo sprawnie, wręcz śmiga. Pewne zdziwienie budził fakt, że na basenie trzeba było nosić czepki, więc nie zapomnij zabrać z domu, bo będziesz musiał kupić na miejscu :o)
Powrót też spokojny, najpierw busik, potem samolot. Jak dotąd wszystko cacy. Co prawda w samolocie po pierwszych kilku rzędach skończyły się kanapki, ale co tam, zadowoliliśmy się pokładowym czerwonym winem :o) Może dlatego było tak wesoło…
Generalnie wszystko według planu, no może z wyjątkiem organizacji przejazdu z lotniska na parking w Warszawie…Ponieważ przyjechaliśmy na lotnisko niedużym busem, spodziewaliśmy się również podobnego pojazdu w drodze powrotnej. I gdyby nas coś nie tknęło i nie zadzwonilibyśmy na parking z zapytaniem gdzie się podział bus – pewnie stalibyśmy do dziś przed wejściem do hali lotniska…Otóż okazało się że owszem przyjechał, już stoi ale raz że w zupełnie innym miejscu, a dwa że nie bus a wielki autokar. To w jaki sposób zapakowano kilkadziesiąt walizek do wnętrza autokaru i wepchnięto tam jeszcze kilkadziesiąt osób dopychając wręcz kolanem – łaskawie pominę szlachetnym milczeniem :o)))
Powrót z lotniska na parking, Itaka musi więc jeszcze hmmm…dopracować…
Jednak całokształt oceniam bardzo wysoko. Naprawdę polecam.