Skip to content

Myfengstyle


Czego się bać a czego nie

Czego się bać a czego nie

Po wizycie w rezydencji, Bożydar zasiadł do projektu. Uwielbiał ten stan, gdy po mocnym podwójnym espresso wreszcie jego myśli stawały się klarowne.  W głowie kołatało mu się kilka różnych koncepcji uratowania tej nieszczęsnej sypialni. „Przede wszystkim trzeba przenieść drzwi”, pomyślał. „O podwójnym materacu powiem mu przy najbliższym spotkaniu”. No i ten skośny sufit…Na to niestety nie ma rady. Może jakiś baldachim? W sieci znalazł jeszcze wskazówki, że lampa jest niedobra nad łóżkiem. Oczami duszy zobaczył tę ciężką kryształową lampę spadającą w nocy i przygniatającą śpiącego człowieka. Wzdrygnął się na wyobrażenie wypływającej wątroby. Nie wiedział dokładnie czemu akurat wątroby ale tak pierwsze mu się rzuciło. Niestety wyobraźnię miał świetną, więc w efekcie wykrzywił usta z obrzydzeniem.

Mijały dni, rozrysował projekt pięknie, uwzględniając powiększenie garderoby, przenosząc drzwi aby łoże nie było w pozycji trumiennej. Zaprojektował nawet boczne oświetlenie aby ta niebezpieczna dla wątroby…ok, dla klienta, lampa nie wisiała złowrogo nad łóżkiem czekając na…motyw? Opadającego sufitu nie da się jednak „wyleczyć”, ponieważ klient chce się gapić w niebo przed zaśnięciem. „Może automatycznie przesuwający się baldachim?” – zastanawiał się pijąc swoje kolejne espresso. Rozmyślania przerwał mu telefon. Dzwoniła kuzynka z życzeniami. „Cholera!” pomyślał Bożydar „zapomniałem o własnych imieninach!” Podziękował i zamyślił się pocierając czoło. Co to robota robi z człowieka….nie mieć jej – źle. Ale nadmiar też niedobry. Siedzi nad tym projektem już tyle dni; mnóstwo czasu zajęły mu te cholerne drzwi, bo tam akurat ściana nośna i będzie problem. Zaprzyjaźniony konstruktor co prawda skorygował i poparł jedną z wersji, ale zabiera to wszystko tyle czasu…

Sam nie wie, kiedy zaczął przypominać sobie dom kuzynki. Naprawdę nie wie czemu. Tak … samo jakoś. Zaraz…przecież Klaudia w swojej sypialni ma skośne sufity, łóżko naprzeciwko drzwi i te dwa materace w łożu! Przecież wie, bo sam pomagał im je wtaszczyć do tej sypialni. A jej małżeństwo uchodzi za legendarne; są ze sobą już ze dwadzieścia lat, nikt nigdy nie widział aby się kłócili, wręcz piją sobie nektar z dzióbków…Pozycja trumienna najwyraźniej u niej nie działa. Materac podzielony też nie. Tak się zastanawiał i zastanawiał, aż w końcu pewna myśl stawała się tak natrętna, że nie mógł jej się oprzeć. Że może jednak to jest ten…no, wykres inny? Bożydar rzucił wszystko, papiery pospadały na podłogę, ale w pędzie nie zauważył tego. Pognał do szafy i wyjął z szuflady ten plan z wykresem, który narysowała ta konsultantka od Andrzeja. Nie rozumie tych cyferek, ale one właśnie zdecydowały. O tym, że miejsce bogactwa jest przy drzwiach a nie w łazience. O paru innych sprawach też. „Hmmm”….zamyślił się nad tym planem. „A może by tak sprawdzić jaki wykres ma w domu Klaudia?” Bo są dobrym małżeństwem, nie kłócą się i cholera, mają też kasę. Tylko jak? Może Andrzej coś wie? Bożydar złapał za telefon; na szczęście Andrzej był w domu.

– Stary, czy ty umiesz zrobić ten, no, wykres tych cyferek co ta twoja konsultantka zrobiła dla mnie? – spytał

– Tak, trochę zacząłem się uczyć i coś już tam wiem, kupiłem u niej kurs, a co? Chcesz coś zmienić u siebie? – Andrzej wyraźnie się zainteresował.

– Chcę coś sprawdzić bo mi się coś nie zgadza. To znaczy nie u mnie a u kogoś. Podobna aranżacja ale kompletnie różne efekty. Pomyślałem, że chyba coś w tych cyferkach się kryje. – odparł Bożydar. – Może wpadniesz? Mam dobre wino…

– Ok, zaraz jestem – rzucił ochoczo Andrzej.

Bożydar wyjął dobre wino, obejrzał butelkę. Tak, to się nada, stwierdził i za chwilę otwierał już drzwi koledze.

Rozłożyli plany na podłodze (biurko Bożydara zawsze należało do miejsc, w których podczas procesu projektowego nie mieściło się już nic innego oprócz małej filiżanki espresso) i popijając wino zaczęli oglądać i porównywać.

– Wiesz co – stwierdził po pewnym czasie Andrzej – ale to musimy zmierzyć kierunki. Trzeba tam pojechać z kompasem. Do twojej kuzynki i do tego gościa od lampy.

– Git! Jedziemy! – zgodził się Bożydar ochoczo. Co prawda było już ciemno, ale byli tak przejęci misją badawczą, że nie zraziłaby ich nawet noc polarna. Cóż, musieli wziąć taksówkę, bo byli po spożyciu. Najpierw postanowili pojechać do kuzynki. Zaraz, gdzie to było, ok jest ten zakręt a za nim płot. Wysiedli ale poprosili kierowcę aby zaczekał. Przecież to moment.

Wszystko fajnie, ale pora taka, że nie wypada nikogo budzić. Postanowili więc przejść przez płot, cichutko zmierzyć kierunek z przodu domu i równie cichutko wrócić do auta. Od czasów gdy swobodnie „brali” takie płoty aby najeść się czereśni u sąsiada, minęło trochę lat niestety. Pierwszy zaczął przełazić Andrzej i od razu pech, zahaczył kieszenią spodni o coś i w ciemnościach nie było wiadomo o co. Nie było wiadomo też jak się odczepić od tego czegoś. Gdy próbował jedną ręką trzymając się płotu, manipulować przy tej kieszeni drugą ręką, nagle poczuł, że traci równowagę. Ostatkiem refleksu chwycił się jeszcze słupka aby nie walnąć głową w dół i osunął się na ziemię, podczas gdy jego spodnie wydały dźwięk wskazujący na utratę nogawki gdzieś tak od wysokości kieszeni. Zaklął wyraziście ale otrzepał się z gałązek i liści i wstał. Bożydarowi udało się jakoś pokonać płot bez większych strat. Potem obejrzą te spodnie. Na razie musieli niepostrzeżenie dostać się na przód budynku. Przemykali po cichu krzakami aż wreszcie dotarli. Nagle Bożydara zaniepokoiła straszna myśl.

– Masz latarkę? – spytał Andrzeja.

– No cholera nie! Została u ciebie w domu! – Andrzej był wyraźnie zły.

– To co zrobimy? – spytał Bożydar.

– Pozostaje nam mierzyć przed głównymi drzwiami, tam jest światło – odpowiedział zrezygnowany Andrzej pocierając obtartą nogę.

Właśnie tego chcieli uniknąć. Będzie ich tam widać jak na dłoni. A jak ktoś zobaczy i wezwie policję? Ale cóż, nie mieli wyjścia. Musieli się tylko przedrzeć przez szpaler róż. „Jakie to kurde szczęście, że nie jest to Meksyk i że Klaudia nie jest miłośniczką opuncji” – westchnął Bożydar czując przeszywające ukłucia różanych kolców na swoich nogach. Andrzej dotarł pierwszy, wyciągnął kompas i chyba zmierzył, bo coś zaczął zapisywać. Nagle coś zaszeleściło gdzieś w krzakach i dał się słyszeć basowy, charkoczący warkot. „Jezus Maria!”  pomyślał Bożydar, „to ten pitbull, o którym mi dzisiaj opowiadała!”

Cdn….