Skip to content

Myfengstyle


Gdy żagle oparte o wiatr…pośród Wysp Jońskich

Gdy żagle oparte o wiatr…pośród Wysp Jońskich

Załapaliśmy bakcyla :o) To już trzecia nasza wyprawa jachtowa; tym razem naszym celem stały się Wyspy Jońskie (Grecja). Tym bardziej przyjemnie, że dostępne z lotniska w Poznaniu. Podjechać autem, zaparkować i za dwie godziny i trochę – jesteś już na wakacjach. Tak więc skontrolowani, obmacani (naprawdę nie wiem co mi tym razem dzwoniło, nie miałam na sobie żadnego metalu…), z kartami pokładowymi w telefonach (jaka wygoda!) oczekujemy na wieczorny wylot…

Po wylądowaniu na wyspie Korfu, udaliśmy się na nocleg w przyjemnym pensjonacie w Gouvii. Stamtąd na drugi dzień udaliśmy się spacerkiem do pobliskiej mariny, gdzie czekał na nas jacht. Piękna, dostojna Bavaria z silnikiem Volvo (kocham tę markę :o). Marina w Gouvii jest całkiem ładna i malownicza.

 

Po odebraniu obu łodzi (tym razem płynęliśmy większą grupą :o) i rozgoszczeniu się, skierowaliśmy się na nocleg do Kerkiry – największego portu i miasta na Korfu. Stamtąd rano zamierzaliśmy wyruszyć dalej. Poniżej widok na port Kerkira w blasku zachodzącego słońca.

I nasza Kyvernitis 🙂 Czyli….”Gubernator” , co brzmi dumnie, rządzimy na morzu!

Kerkira jest pięknym miastem, z malowniczymi uliczkami, masą sklepów i tawern. Ponieważ uwielbiamy grecką kuchnię, z przyjemnością zaczęliśmy odkrywać jej smaki już pierwszego wieczoru :o)

 

 

W ciepły grecki wieczór, lody smakują szczególnie :o)

 

Rano powitały nas takie widoki…Prawda, że przepiękne?

 

 

Ale czas już ruszać w drogę. Popłynęliśmy wzdłuż wyspy Korfu i potem przez otwarte morze – do wyspy Paxos. To niewielka wysepka, przepiękna i związana z romantyczną historią. Oto Posejdon swoim trójzębem oddzielił Paxos od Korfu aby stworzyć sobie wygodne miejsce schadzek z ukochaną – Amfitrytą, Boginią Morza. Na nocleg wybraliśmy niewielką marinę w miasteczku Gaios. Wąziutkie malownicze uliczki kryjące skarby :o) Warto zajrzeć do tego miasteczka.

Tak wygląda marina,gdzie zacumowaliśmy.

A taki mieliśmy widok z łodzi :o)

Jedna z restauracji znajdujących się na wzgórzu, umożliwiała spojrzenie na port z góry, nie omieszkaliśmy więc skorzystać :o) Z widoku, znaczy się, bo docelową tawernę znaleźliśmy w innym miejscu.

Jedna z wystaw sklepowych….

Na miejsce wspaniałej greckiej kolacji wybraliśmy niedużą tawernę George’s Corner, którą szczerze polecamy. Jedzenie przepyszne, szczególnie pita! Albo moussaka – chyba najlepsza jaką jadłam w życiu! Przyjemna atmosfera, ktoś przychodzi i gra na buzuki, ktoś inny śpiewa, po chwili do zabawy przyłączają się goście :o) Po prostu jak pośród grupy bliskich znajomych czy przyjaciół. Dookoła oczywiście wszędobylskie koty, których na greckich wyspach jest mnóstwo. Te doskonale wiedziały kto i co ma na talerzu i gdzie warto chwilę pomiałczeć :o)

Rano opuszczamy malownicze Gaios i kierujemy się na południe, ku Antipaxos i potem Kefalonii i Zakhyntos.

Po drodze przerwa na kąpiel w przepięknej zatoczce  na wyspie Antipaxos.

Ochłodzeni i pełni energii udaliśmy się następnie ku wyspie Lefkadzie. Aby dotrzeć do mariny, trzeba było pokonać wąski przesmyk z mostem, który w specyficzny sposób składał się i przemieszczał,aby przepuścić czekające jachty. Trzeba było jednak bardzo się spieszyć, bo most wracał na swoją pozycję w bardzo krótkim czasie. Następne otwarcie dopiero za godzinę… Ale oba nasze jachty dały na szczęście radę :o)

Tutaj w oczekiwaniu na przejazd. Most jeszcze na miejscu.

Ale za kilka minut most zrobił tak:

Poniżej na filmie chwila zamykania się mostu tuż za rufą naszego drugiego jachtu :o)

 

 

Po minięciu mostu płynie się wąskim kanałem między Lefkadą a Grecją lądową. Ląd jest po lewej stronie zdjęcia a z prawej widać już port i marinę na wyspie Lefkada.

Dopływamy do mariny Lefkas na wyspie Lefkada. Tutaj nasz skiper dokonał cudu (zresztą nie pierwszego już i nie ostatniego!) „parkując” łódź w bardzo wąskim miejscu. Niezmiennie podziwiam takie umiejętności, bo ja osobiście wolałabym cumować w zatoce niż w takim gąszczu jachtów, gdzie na swoje miejsce trzeba dopłynąć tyłem, w dodatku meandrując między łodziami. Gdy naszą łódź dzielą od innych dosłownie centymetry, ja zamykam oczy i wstrzymuję oddech. Za któryś razem zapewne się uduszę…

 

To dość porządna i elegancka marina jak na greckie warunki. Generalnie w Grecji opłaty w marinach są mniejsze niż w Chorwacji ale za to czasem się zdarza, że nie ma prysznica i łazienek… W Lefkas otrzymaliśmy talony czasowe dla obu załóg na łazienki. Trzeba było się mocno sprężać :o) Niestety mimo że łazienki były bardzo czyste, późnym wieczorem odkryliśmy w nich biegających brązowych towarzyszy….

Niemniej sam port jest ładnie położony i spacerkiem można dojść do ulicy z mnóstwem tawern do wyboru. Tu widok na port o zachodzie słońca:

 

Są i takie romantyczne zakątki :o)

Czas na kolację w greckim stylu…

Rano zapadła decyzja że płyniemy na Zakhyntos (do pewnego momentu nie było to takie pewne, ponieważ to jest bardzo duża odległość i nie byliśmy pewni czy zdążymy wrócić na Korfu na samolot :o) Po wypłynięciu więc z Lefkas, skierowaliśmy się na zakupy na wyspę Itaka, do maleńkiej przystani w Kyoni.

Miejsce okazało się tak piękne, że postanowiliśmy chwilkę tu spędzić i zrobić kilka zdjęć. Prawda, że przepięknie?

Poniżej suszące się wiązki czosnku. Przywieźliśmy sobie na pamiątkę (w celach konsumpcyjnych rzecz jasna :o)

Komuś zważyć oliwy?

 

 

 

Odpoczywające koty. Co ciekawe, koty współistnieją na tych wyspach razem z psami i nie ma między nimi wrogości. Psy przechodzą obok kotów obojętnie a nawet czasem przyjaźnie korzystają razem z cienia. Tu akurat same koty.

Po zakupach i krótkim zwiedzaniu oraz wzmocnieni bakławą i wspaniałą, mocną grecką kawą, ruszamy dalej. Po drodze mijamy Kefalonię.

 

 

Wieczorem przy sporym wietrze i większej fali (kierujemy się ku wyspie Zakhyntos od strony otwartego morza) zaczynamy już podziwiać skaliste urwiska Zakhyntos. W oddali widać już słynną Zatokę Wraku.

O tym miejscu marzyłam już od lat! I wreszcie moje marzenie się spełniło! Zdjęcia nie oddają piękna tej zatoki i niesamowitego koloru wody…

Poniżej zdjęcia z Zatoki Wraku na morze…Najlepiej przypłynąć tu wieczorem, po osiemnastej. Wtedy nie ma już tłumów ludzi i pojawia się tajemnicza atmosfera z dreszczykiem. Różne są wersje opowieści o pochodzeniu tego wraku. Ponoć był to najpierw statek handlowy, później wplątał się w szlaki przemytnicze. Istnieje też taka wersja, że wrak naprawdę zatonął, ale potem został wydobyty przez greckie władze i ku uciesze przyszłych turystów umieszczony na plaży w zatoce. To by tłumaczyło jego regularne położenie :o) Dokładnie na środku zatoki.

 

 

A poniżej już zachód słońca z naszej łodzi i z zatoki…

 

 

Na nocleg udaliśmy się kilka zatoczek dalej, również w pięknym miejscu. Tu po raz pierwszy zobaczyłam na niebie Drogę Mleczną. Na zdjęciach widok naszej „sypialni” już rano.

 

 

 

Cóż, wszystko co dobre, szybko się kończy. Ruszyliśmy więc w drogę powrotną na północ, do Korfu.

Rozwijamy żagle, czasem niestety wyprzedzając wiatr.

Po drodze odkryliśmy, że wieziemy pasażera na gapę. Płynął z nami aż do momentu gdy zbliżyliśmy się nieco do wyspy – wtedy odleciał :o)

Najwspanialszy Facet Świata za sterem :o)

Zdecydowaliśmy się pokonać długi dystans i dopłynąć do Lefkady, do portu i mariny w Vassiliki. Wszystko wydawało się zwyczajne i nawet widok windsurferów nie wzbudził naszych podejrzeń. A powinien…Po spokojnym jednostajnym słabym wianiu, wiatr zdecydował się uderzyć z pełną siłą, nagle – i oczywiście zerwał nam jedną z linek. Żagiel zaczął łopotać, linki latały dookoła jak jakieś bicze, zaczęło nami trochę rzucać i sytuacja zaczynała być nieprzyjemna. Bardzo złośliwie, akurat w momencie gdy skiper postanowił wziąć prysznic. Na szczęście gdy wyszedł namydlony i w samym tylko ręczniku na pokład, sytuacja była już trochę opanowana. Ręka mistrza jednak przywróciła zupełną kontrolę :o) Załoga zdała egzamin, ale jednak mimo wszystko co skiper, to skiper :o) Mam nadzieję, że po tym wszystkim nie będzie mieć urazu do jachtowej łazienki :o)) Musiało go tam nieźle bujnąć :o)

Windserferzy powinni wzbudzić naszą czujność…

Port w Vassiliki jest przepiękny! Jednak zapomnij o prysznicach czy łazienkach dla żeglarzy :o) Jedyny publiczny prysznic, sztuk jedna, dostępny był na zapleczu sklepu spożywczego :o) Nie omieszkaliśmy go użyć :o)

Miasteczko też malownicze. Z przyjemnością zapuściliśmy się w zakamarki….

Mieszkańcy obdarzeni są fantazją :o)

Morze w tym miejscu – nawet w porcie – jest tak czyste, że widać przeróżne stworzonka…

 

Kolację spożyliśmy w ciekawym miejscu – w tawernie, w której lubił przebywać Ernest Hemingway :o)

 

I koty…

Rano po wypłynięciu z Vassiliki skierowaliśmy się na północny cypel wyspy Antipaxos, do przepięknej (a czy któraś była brzydka???) zatoczki, gdzie urządziliśmy sobie zieloną noc z ogniskiem, tańcami i śpiewami :o)

 

Kolejny, przepiękny, grecki zachód słońca…

Tańce, śpiewy i dzikie swawole :o)

Nazajutrz wcześnie wstaliśmy i niestety trzeba było już płynąć do portu w Gouvii na Korfu…Tam czekał na nas transfer na lotnisko (wygodnie, bo zabierają wprost z jachtu, co ma wielkie znaczenie gdy naokoło jest jak na gorącej patelni :o)

I lotnisko….do startu gotowi? Go!

Jeszcze ostatnie spojrzenie na „naszą” marinę i do zobaczenia Grecjo!

Do zobaczenia być może na przyszłych wojażach…marzy nam się bowiem wschodnia strona Grecji :o)

Zaglądajcie!