
Szukanie harmonii i piękne historie o życiodajnej energii qi, artykuły o tym jak można pomóc sobie i innym. Przykłady z życia i listy pełne wdzięczności, podziękowania…Tak, to wspaniała dziedzina. Naprawdę to jest niesamowite uczucie, gdy podnosimy kogoś z dna i pomagamy pozbierać się, otrzepać i iść dalej. Właściwie nie ma to znaczenia, czy pomagamy komuś rozkładając karty Tarota, przeprowadzając konsultację Feng Shui czy też zagłębiając się w czyjejś astrologii. Ważne jest to, że chcemy komuś pomóc. Chcemy podzielić się swoimi umiejętnościami z kimś, kto miał mniej szczęścia w życiu. I to jest wspaniałe. Myślę, że koledzy i koleżanki zajmujące się pomaganiem innym, wiedzą o co chodzi i jak smakuje satysfakcja z tego co robimy. Czasem dzielimy się między sobą, w naszym małym światku, naszymi małymi i dużymi sukcesami. Czasem poprosimy sami o wsparcie, gdy nie radzimy sobie z jakimś przypadkiem. Brzmi pięknie, prawda? Tak, zajmujemy się szukaniem i przywracaniem harmonii w życiu ludzi. Tak aby odzyskali zagubione szczęście lub po prostu aby mogli odnaleźć kierunek życia, w którym powinni się udać zamiast tłuc głową w mur przeciwności. To my, z grubsza określani jako konsultanci czy ezoterycy. Ale ten nasz światek ma też pułapki. Nie wiem z czego to wynika, ale chyba pod latarnią jest zawsze najciemniej. I ci, którzy powinni nieść ze sobą piękną harmonię i pomoc dla innych, czasem próbują zagryźć kolegę czy koleżankę, czy nawet całą grupę ludzi zgromadzonych wokół konkurencyjnej szkoły. Albo wybić się kosztem innych. To nie zawsze jest agresja. Czasem po prostu głupota i brak zrozumienia o co tak naprawdę chodzi w tym czym się zajmujemy. Lista może być długa…I żeby było jasne; nie piszę tylko o naszym polskim środowisku. To jest szerszy problem. Ostatnio przetoczyło się parę takich spraw, a nawet jedno tsunami…co zainspirowało mnie do zastanowienia się nad tymi zjawiskami.
- Mojonizm. Jestem lepszy. Tak po prostu. „Bo skończyłem najlepsze szkoły na świecie i mam dyplomy. Prawdziwe dyplomy! I z podpisem Najważniejszych_Mistrzów_ Świata. Więc jestem lepszy. A może lepsza. Wszystko więc co ja wiem, jest lepsze i ważniejsze od tego co Ty wiesz. Moja prawda jest najmojsza. Twój Mistrz jest do niczego. Inne szkoły się nie liczą. To podróbki, wiesz? Bo tylko ja mam klucz do prawdy, bo tylko moja szkoła i mój nauczyciel mają dostęp do prawdziwej wiedzy. Bo mój nauczyciel ma wiedzę w prostej linii od Jiang da Honga/Guo Po/innego Ważnego Mistrza* (*niepotrzebne skreślić). A twój mistrz? Uczył się z książek? Samouk? To niedopuszczalne! To w takim razie nie jest prawdziwy mistrz. Powinni zabronić mu uczyć.” Spotkaliście się z tym? Ja tak. Wiele razy słyszałam i czytałam wypowiedzi w podobnym tonie. Ale czy ktoś się zastanowił nad tym, jak się taka „linia przekazu” zaczęła? Może po prostu jakiś mistrz znalazł nie podpisane zapiski i po prostu je opublikował? No gdzieś to się przecież zaczęło. Ktoś pierwszy albo coś gdzieś przeczytał, znalazł zapiski albo spisał swoje obserwacje. Chyba że pociągniemy linię przekazu gdzieś aż do bóstw czy kosmitów…Skąd więc założenie, że ktoś kto poznał coś z książek i poświęcił testowaniu i badaniu tego całe swoje życie, nie będzie kiedyś nowym największym mistrzem? Ano nie będzie, bo nie może się wylegitymować drzewem genealogicznym…oups, przepraszam, drzewem pedagogicznym na pięćdziesiąt pokoleń nauczycieli wstecz. Widzicie w tym jakiś sens? Bo ja nie.
- Papugizm. Jak się rozwija wiedza? Głupie pytanie, powiecie. No przecież jakiś mistrz coś spisze, zaobserwuje i przekaże dalej. Potem jego uczniowie odkryją coś nowego i dopiszą rozdział czy dwa. Potem ktoś jeszcze weźmie to do ręki, znów coś doda i tak dalej. Hola! To nie takie proste. Bo są ludzie, którzy akceptują tylko i wyłącznie słowa i to dokładne cytaty z pewnego określonego mistrza. Nie przyjmują do wiadomości, że wiedza się rozwinęła i wiele rzeczy zostało dodanych. Zazwyczaj nauczyciele, opierając się na słowach swojego mistrza, dodają swoje obserwacje i doświadczenie. Dodają czasem coś co znaleźli w innych szkołach i uznali za sensowne czy logiczne. I przekazują to z kolei swoim uczniom. Ale pośród tych ostatnich uczniów trafi się jakiś, który zażąda aby odsiać te dodatki, bo on czy ona życzy sobie „czystą i nieskażoną” wiedzę tego pierwszego mistrza. Czyli niektórzy oczekują tylko i wyłącznie bezmyślnego przekazywania tej samej wiedzy. W dodatku gdy na jednym seminarium na żywo nauczyciel poruszy inne przykłady albo doda coś nowego, innego niż na innym seminarium – jest afera, że „są różnice, to niedopuszczalne, okropne, naganne i w ogóle”. Zwłaszcza w ogóle…Równie dobrze zamiast żywego nauczyciela wystarczyłaby więc papuga powtarzająca wciąż to samo. Czy to pomoże w rozwoju wiedzy? Nie mam pojęcia…A Wy?
- Chwalipiętyzm. Gdy rozmawiam czasem z osobami rekrutującymi pracowników, pękamy ze śmiechu wspominając radosną twórczość niektórych. Jasne, że CV wspaniale potem wygląda, bo tyle umiejętności, taka biegłość. A gdy przychodzi do sprawdzianu praktycznego, okazuje się, że tak ładnie to tylko na papierze. Dlaczego o tym piszę? Hmm…sama osobiście widziałam strony konsultantów, którzy piszą, że byli na jakimś szkoleniu a nie byli. Chwalą się że są uczniami jakiegoś mistrza, ale ten mistrz o tym nie wie….Potem się okazuje, że jedynie porozmawiali z tym mistrzem na forum. Albo uczą się w swoim kraju od miejscowego nauczyciela, ale głoszą, że są uczniami nauczyciela tego nauczyciela, którego nigdy na oczy nie widzieli. Po co to robią? Kiedyś ktoś radośnie mi oznajmił, że to przecież marketing. Jasne. To wynika z jakiegoś takiego założenia, że to co dalekie jest ciekawsze i cenniejsze od tego co bliskie. A czasem można też wiele nauczyć się nawet od własnych uczniów czy innych mniej znanych nauczycieli. I wiecie co? Czasem nawet można doznać oświecenia rozmawiając z osobą nie mającą żadnego pojęcia o dziedzinie. Kwestia umiejętnie postawionego nam pytania, które zmusza do pomyślenia. Tylko trzeba jeszcze mieć otwarty umysł. Wywijanie dyplomami to nie wszystko.
- Wytykizm i lepszeizm. Wiecie, ludzie są ludźmi i popełniają literówki, czasem trafi się większy byk (z rozpędu wpiszemy nie ten trygram, o którym jest tekst). Co robi normalny życzliwy człowiek? Pisze prywatnie do delikwenta, zanim zlecą się sępy aby biedną ofiarę rozszarpać. Ale czasem gdy normalnego życzliwego człowieka nie ma w pobliżu (wyjechał na wakacje/ożenił się/ma własne sprawy* – *niepotrzebne skreślić), pojawia się sęp. Czasem kilka, ale to trzeba być bardziej znanym w środowisku. Mawia się zresztą, że miarą czyjegoś sukcesu, jest liczba hejterów :o) Ok, wracamy do sępa. Co robi sęp? Wiecie, to nie chodzi o wymianę poglądów i merytoryczną dyskusję na temat jakiegoś zdania. Sępowi nie zależy na poszerzeniu horyzontów. On cierpi na kompleks niedowartościowania i pragnie komuś „dołożyć” bo wtedy sam poczuje się lepiej. Są dwa rodzaje sępów. Jeden rodzaj wyznaje zasadę wytykizmu a drugi rodzaj – lepszeizmu. Czym to się różni? Otóż jeśli sęp nie jest związany z dziedziną na tyle by robić w niej karierę, zadowala się publicznym wytknięciem błędu, ot tak dla sportu. Bo on przecież w najlepszej wierze! Bo dba o jakość, o czystość formy i rzetelność! Jasne :o) Jednak jeśli sęp akurat ma zamiar robić karierę w tej dziedzinie, albo próbuje i czuje się niedoceniony, to z radością wytknie najmniejszy błąd, analizując przy tym publicznie, jak to możliwe że taki mistrz mógł popełnić taki błąd??? Przecież to niewiarygodne! Potem następuje analiza wykształcenia delikwenta i dochodzenie kto mu dał dyplom. To nie mogła być poważna szkoła, no bo przecież taaaki błąd! To wstyd dla nauczycieli tego nieszczęśnika. W wypowiedzi jest zazwyczaj mnóstwo wykrzykników i emotikonek świadczących o głębi emocji sępa. Powstaje elegia na temat biednego delikwenta, który zdaniem sępa właściwie powinien wycofać się z rynku i zaszyć ze wstydu w dżungli amazońskiej. I wtedy on – Sęp – mógłby wreszcie wypłynąć! Błyszczeć w światłach jupiterów. „Bo przecież patrzcie, jaki jestem mądry! Złapałem samego mistrza na błędzie! Udało mi się udowodnić, że jestem lepszy, wiem więcej a wy mnie nie doceniacie!” Otóż to. Tymczasem ja Wam powiem kochani, że budowanie własnego ego na czyichś potknięciach prowadzi donikąd. Po prostu strata energii. Tacy ludzie myślą, że gdy podważą czyjś sukces czy wiedzę, wzmocnią swoją pozycję. Tak nie jest. Ale o tym przekonają się dopiero za jakiś czas, gdy „przyłapani” przez nich ludzie zrobią dziesięć kroków naprzód i osiągną następny sukces, podczas gdy sęp nadal zostanie na tym samym poziomie, z wybałuszonymi z wysiłku oczami analizującymi zdanie po zdaniu wszystkie wypowiedzi osoby, w poszukiwaniu czegoś, do czego można by się przyczepić. Takim życzę „Smacznego” :o)
- Opiekunizm. Niektórzy mają w sobie zalążek Matki Teresy i chcą pozować na opiekunów jakiejś grupy. Że niby z dobrej woli. I tacy potem jęczą na publicznych forach, że zgłaszają się do nich całe rzesze osób niezadowolonych z pracy czy nauczania mistrza X czy mistrzyni Y. Bo jest w psychologii takie zjawisko, że jak nie czujesz się pewny, to wymyślasz sobie przyjaciół i wtedy jako „grupa” jesteś bardziej wiarygodny czy wiarygodna :o) I wiecie co się zazwyczaj okazuje? Że zebrało się może dwie czy trzy osoby, które trochę ponarzekały. Ale „Opiekun” użyje słowa „wiele osób się skarży”, „coraz więcej osób”, „zatrważająca liczba osób” i tak dalej :o) Widzicie tę manipulację, prawda? I to nie chodzi o to, aby rzeczywiście być rzecznikiem tych osób. O nie! Tu chodzi o to, aby podważyć czyjąś pozycję. Bo jak ja sam/sama coś skrytykuję, to brzmi mniej poważnie od stwierdzenia, że „wiele osób” ma zarzuty, prawda? Ale czy to komuś w czymś pomoże? Nie mam pojęcia.
- Plecyzm. Są też tacy, którzy chcą się dostać jak najwyżej ale możliwie najmniejszym kosztem. I wtedy czasem „wsiadają na plecy” osób, które już coś osiągnęły, aby pogrzać się trochę w ciepełku i …może ktoś ich wreszcie dojrzy. Czasem tak jest rzeczywiście, bo umiejętność „sprzedaży siebie” jest ważna. Spotykam czasem osoby, które są bardzo wartościowe jeśli chodzi o osobowość i są wręcz chodzącą encyklopedią. Takie osoby czasem wręcz wyznaczą jakiś trend ale nie mają zdolności marketingowych aby to „sprzedać” w powiązaniu z własnym nazwiskiem. Za chwilę widać to samo w wykonaniu innej osoby, pięknie opakowane, oczywiście bez podania źródła i bez powołania się na autora. Niektórzy zmieniają zaledwie parę zdań w jakimś artykule, nawet nie chce im się zmieniać kolejności akapitów. „Patrzcie jaki/jaka jestem wspaniały/wspaniała!” „Nikt nie napisał takiego odkrywczego artykułu jak ja!”. Oczywiście jak najbardziej wskazane jest korzystanie z wiedzy innych, ale uczciwość wymaga podania źródła, a nie przypisywania sobie całej zasługi. Inni z kolei wpadają na pomysł aby zeskanować kompas i sprzedawać kopie na folii jako wygodne narzędzie. Czyli ktoś się napracował nad projektem kompasu, ktoś wreszcie wydał sporo pieniędzy na wykonanie na zamówienie takiego kompasu. Ale najwygodniej jest po prostu zeskanować i sprzedawać, prawda? :o) Jeszcze inni wykorzystają w tagach swojej strony jakieś ważne nazwisko, choć nie piszą o tej osobie ani słowa. Ale to nic, może ściągną w ten sposób trochę ludzi zainteresowanych tą drugą osobą i może zarobią w ten sposób trochę grosza? Jeszcze inni podepną się pod czyjś slogan reklamowy albo wykorzystają identyczne lub bardzo zbliżone grafiki na stronie www. Potrzeba matką wynalazków…ale w tym przypadku cudzych….Czasem wyznawcy Plecyzmu przesiadają się z jednych pleców na inne, w miarę zmian koniunktury. Ten mistrz jest teraz modny? Oooo, to trzeba się wokół niego zakręcić. A! Już niemodny….To może teraz ten czy tamten. Zaraz, który jest z lepszej linii przekazu? No i wracamy do punktu 1.Myślę, że na dziś wystarczy, aby nie popaść z kolei w Marudyzm :o) Tak, kochani, tak bywa w świecie, który powinien błyszczeć harmonią. Ale jesteśmy tylko ludźmi. Wiadomo, każdemu się zdarzy, że raz z rozpędu czy nieuwagi albo po prostu w emocjach popełni któryś z powyższych grzechów. Ja nie o takich osobach jednak piszę :o) Piszę o tych, którzy znaleźli sobie w powyższych zasadach sposób na życie.